Polskie marzenia o kolonialnym imperium [LIGA MORSKA I KOLONIALNA]

Wojciech Rodak
Wojciech Rodak
Pieszy, paramilitarny oddział Ligi Morskiej i Kolonialnej mający pełnić służbę w przyszłych koloniach Polski (Toruń, 1939 r.).
Pieszy, paramilitarny oddział Ligi Morskiej i Kolonialnej mający pełnić służbę w przyszłych koloniach Polski (Toruń, 1939 r.). Narodowe Archiwum Cyfrowe
Polski Kamerun? A może Liberia? Działacze Ligi Morskiej i Kolonialnej chcieli, by II RP miała swoje posiadłości zamorskie. I podejmowali wiele działań w tym kierunku.

Angola nadaje się do kolonizacji rolnej i osadnictwa polskiego, a czynniki miejscowe są skłonne do szeregu ułatwień dla akcji polskiej - ogłosił radosną nowinę po powrocie do kraju z Lizbony, w maju 1928 r., Kazimierz Głuchowski, prezes Związku Pionierów Kolonialnych (ZPK). Ta nowo utworzona organizacja stawiała sobie za cel uzyskanie terenów w Afryce lub Ameryce Łacińskiej, które mogłyby stać się terenem ekspansji osadników z Polski. Pierwszym krajem, wytypowanym jako potencjalnie najlepszy dla kolonów znad Wisły, była należąca do Portugalii Angola. Przychylna reakcja oficjeli z Lizbony, przywieziona przez Głuchowskiego, spowodowała wysłanie do Afryki ekspedycji naukowej zorganizowanej z pomocą Ligi Morskiej i Rzecznej (tak przed 1930 r. nazywała się LMiK). Miała ona przeprowadzić rekonesans dotyczący angolańskich warunków życia.

W 1929 r. wyprawa powróciła do Polski. Franciszek Łyp, kierownik ekspedycji, opublikował, nakładem LMiK, książkę z rekomendacjami dla przyszłych osadników. Pisał, że akcja kolonizacyjna i współpraca handlowa może być dla II RP nadzwyczaj owocna. Podkreślał jednak, że nie widzi tam perspektyw dla imigrantów z kapitałem mniejszym niż 10 tys. dol. i pozbawionych szerszej wiedzy rolniczej.

„Silne ręce polskiego chłopa nic tutaj nie poradzą. Biały człowiek nie wykonuje tu prac fizycznych, a wykorzystuje do tego Murzynów. Jeśli wie, jak nimi zarządzać, to zarobi”

- wykładał Łyp w „Wiadomościach o wysokim płaskowyżu Angoli”.

Konferencja w siedzibie Ligi Morskiej i Kolonialnej z udziałem delegacji rumuńskiej w Warszawie (1934 r.).
Konferencja w siedzibie Ligi Morskiej i Kolonialnej z udziałem delegacji rumuńskiej w Warszawie (1934 r.). Narodowe Archiwum Cyfrowe

Mając tę wiedzę, polscy przedsiębiorcy z ZPK migiem zabrali się do działania. Utworzono spółkę o nazwie Polangola, która miała w przyszłości zawiadywać wymianą gospodarczą pomiędzy Portugalią i jej koloniami a Polską. W krok za nimi podążali dyplomaci. Rozpoczęli negocjacje z portugalskim rządem w celu uzyskania przywilejów dla przyszłych polskich kolonistów. Uwieńczyło je podpisanie konwencji handlowej.

Gdy całe przedsięwzięcie miało już ramy prawne i instytucjonalne, do Angoli popłynęli pierwsi osadnicy. W grudniu 1929 r. wyruszył do Afryki Michał hr. Zamoyski, który wraz żoną chciał założyć tam plantację. W maju 1930 r. w jego ślady poszło czterech innych członków ZPK. Jeden z nich, inż. Paszkowicz, planował otworzenie w Lobito cementowni.

Liga Morska i Kolonialna, w swoich licznych pismach, w tym w magazynie „Morze”, przedstawiała całą akcję jako niebywały sukces. Jej hurraoptymistyczną propagandę wokół „polskiej kolonii w Angoli” podchwyciło wiele dzienników i pism. Wyjazd kilku raptem ludzi urósł niemal do rangi wyczynów konkwistadorów.

Po kraju zaczęli krążyć oszuści działający metodą „na Angolę”. Przybywali na dwory naiwnych ziemian i, kusząc ich obietnicą dobrobytu w Afryce, naciągali na setki tysięcy złotych. Liga, na łamach „Morza”, przestrzegała przed nimi czytelników.

Medialny szum wokół „polskiej kolonii” osiągnął apogeum w grudniu 1930 r. Wywołał go, jak podaje Tadeusz Białas, „pewien wileński dziennikarz”, który zaczął rozpowszechniać plotkę, jakoby Polska nosiła się z zamiarem odkupienia Angoli od Portugalczyków. Kuluarową famę najpierw podjęło jedno z poczytnych krakowskich pism. Niedługo potem o „ekspansjonistycznych planach” Polski rozpisywały się gazety w kraju i na świecie. Na doniesienia medialne Lizbona zareagowała ostro i zdecydowanie.

„Rząd portugalski zajął natychmiast wrogą postawę wobec naszej polityki, a nasze poczynania zrodziły w pewnych poważnych kołach angielskich zaniepokojenie aspiracjami Polski”

Najsłynniejszy plakat propagandowy Ligi Morskiej i Kolonialnej z jej sztandarowym hasłem.
Najsłynniejszy plakat propagandowy Ligi Morskiej i Kolonialnej z jej sztandarowym hasłem. Narodowe Archiwum Cyfrowe

- wspominał potem Józef Beck, ówczesny szef MSZ.

Portugalskie władze, aby nie dopuścić do napływu kolejnych polskich osadników, wprowadziły natychmiast wiele administracyjnych utrudnień dla obcokrajowców chcących osiąść w koloniach. Konwencja handlowa z 1929 r. także została zawieszona. „Kolonizacja Angoli” upadła, jeszcze zanim się na dobre zaczęła.

W tak absurdalny sposób, od podjętego przez media pomówienia, „poległ” pierwszy projekt wysunięty przez środowiska związane z Ligą Morską i Kolonialną. Ta prężna organizacja, która hasłem: „Żądamy kolonij dla Polski”, przyciągnęła w swoje szeregi do 1939 r. niemal milion Polaków, podjęła w następnych latach wiele podobnych inicjatyw. Oto jak się one skończyły.

Wielka „elemka”

Wraz z odzyskaniem niepodległości po I wojnie światowej Polska wywalczyła 70-kilometrowy dostęp do Morza Bałtyckiego - upragnione okno na świat. W krótkim czasie zainicjowano budowę od podstaw własnego portu handlowego, Gdyni, i wzmacniano, znajdującą się wciąż in statu nascendi, flotę wojenną. Polscy politycy, wojskowi i inżynierowie, pracujący na co dzień przy tych projektach, jak inż. Julian Rummel czy wiceadm. Kazimierz Porębski, od początku lat dwudziestych tworzyli różne organizacje, które miały umacniać wśród Polaków tzw. świadomość morską, a także lobbować o należyte inwestycje na tym odcinku u władz. Zabiegali o budowę nowych portów morskich i rzecznych, inwestycje we flotę handlową i wojenną, rozwój szkolnictwa morskiego. Najbardziej prężna z nich okazała Liga Morska i Rzeczna (LMiR) utworzona w 1924 r. W przeciągu kilku lat miała przedstawicielstwa we wszystkich większych miastach Polski i liczyła kilka tysięcy członków. By uświadamiać i edukować masy, wydawała liczne książki i pisma, w tym poczytny miesięcznik „Morze”.

Gen. Gustaw Orlicz-Dreszer urodził się w 1889 r. w Jadowie nieopodal Warszawy. Jako nastolatek należał do konspiracyjnego związku młodzieży ZET. Studiował
Gen. Gustaw Orlicz-Dreszer urodził się w 1889 r. w Jadowie nieopodal Warszawy. Jako nastolatek należał do konspiracyjnego związku młodzieży ZET. Studiował prawo we Lwowie i handel w szkołach w Belgii i Francji. W czasie I wojny światowej zdezerterował z armii rosyjskiej i przyłączył się do Legionów. Walczył w szeregach oddziału „Beliny”. W 1918 r. działał w POW, a w czasie wojny polsko-bolszewickiej dowodził kawalerią, m.in. 1. Pułkiem Szwoleżerów. W 1921 r. został awansowany na generała. W 1926 r. odegrał pierwszorzędną rolę w zamachu majowym, dowodząc zbuntowanymi oddziałami w walkach o kontrolę nad stolicą. Od 1930 r. prezesował LMiK. Zginął w katastrofie lotniczej 16 lipca 1936 r. w Gdyni. Był dwukrotnie żonaty. Nie miał dzieci. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W 1928 r. do programu LMiR włączono także wspieranie projektów o charakterze emigracyjno-kolonialnym. Za zmianą akcentów w programie poszła zmiana nazwy. Od zjazdu w Gdyni, w październiku 1930 r., organizacja nazywała się Liga Morska i Kolonialna. Na jej prezesa wybrano sławnego generała Gustawa Orlicza-Dreszera, wiernego „cyngla” Piłsudskiego, który prowadził do boju o stolicę zbuntowane wojska w czasie zamachu majowego. Na to stanowisko, jak podaje biograf wojskowego Przemysław Olstowski, prawdopodobnie wywindowali go działacze Ligi wywodzący się ze wspomnianego powyżej Związku Pionierów Kolonialnych. Uważali go za idealnego kandydata, ponieważ nie dość, że podzielał ich poglądy w kwestii konieczności zamorskiej ekspansji osadniczej, to jako członek sanacyjnej elity mógł tą ideą zarażać najbardziej wpływowych polityków II RP.

Niezależnie od powodzenia przedsięwzięć kolonialnych, o których zaraz wspomnimy, trzeba przyznać, że Orlicz-Dreszer w przeciągu raptem kilku lat uczynił z Ligi prawdziwe imperium. Do jego tragicznej śmierci w katastrofie lotniczej, w 1936 r., liczba członków LMiK wzrosła z 30 tys. do przeszło pół miliona - liczniejszą od niej organizacją społeczną w Polsce była jedynie Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Jej kluby funkcjonowały nawet w małych miejscowościach. Działała na bardzo wielu polach. Organizowała obozy żeglarskie dla młodzieży, m.in. nad jeziorem Narocz i na Helu. Prowadziła zbiórki na rozbudowę polskiej floty wojennej - to z datków jej członków zbudowano m.in. okręt podwodny ORP „Orzeł”. Jednak najbardziej aktywna pozostawała w obszarze promocji polskiej idei kolonialnej. Wydawała mnóstwo wysokonakładowych książek i magazynów (samego „Morza” sprzedawano niemal 300 tys. egzemplarzy). Poza tym przygotowywała dziesiątki wystaw, np. na dworcach kolejowych, które miały Polakom przybliżyć życie w dalekich krainach.

Sporo kolorytu polskim miastom dodawały defilady członków Ligi. Przy okazji różnych świąt i zjazdów poprzebierani w korkowe hełmy i mundury tropikalne maszerowali przez ulice, niosąc hasła typu: „Siła Polski leży w koloniach”. Dziś pompatyczność tych maskarad, utrwalona na zdjęciach, może nas śmieszyć. Wtedy jednak rzesze osób brały te roszczenia serio - taki był duch epoki.

Kamerun dla Polski

W wyniku I wojny światowej Niemcom zabrano wszystkie kolonie w Afryce - Kamerun, Togo, Tanganikę (dzisiaj Tanzania) i Namibię. Kontrolę nad nimi przejęły Francja i Wielka Brytania. Berlin nie godził się z tym stanem rzeczy. Co rusz któryś niemiecki polityk domagał się ich zwrotu. Żądania nasiliły się szczególnie w przededniu przejęcia władzy przez nazistów.

Liga Morska i Kolonialna nieprzypadkowo powstała w tamtym czasie. Abstrahując od innych czynników, utworzono ją niejako w kontrze do niemieckiego rewizjonizmu. Całymi latami w swoich pismach organizacja domagała się od polskiego rządu, by w razie, gdyby Liga Narodów chciała zwrócić terytoria zamorskie Berlinowi, Warszawa upomniała się o Kamerun. Michał Pankiewicz na łamach „Morza” (maj 1935 r.) pisał, że Polska ma do niego „specjalne prawa”. Po pierwsze, „ludność polska z zaboru pruskiego - choćby płacąc podatki i dostarczając rekruta Kajzerowi - brała udział w jego kolonizacji”. Po drugie, to Polak - Stefan Szolc-Rogoziński - w 1882 r. był „pierwszym badaczem Kamerunu”. Podkreślał, że założona przez niego, „za polskie pieniądze”, kolonia została przez Niemców przejęta przemocą. Dalej opisywał przeludnienie i biedę na polskiej wsi („słoną wodę do gotowania ziemniaków pożycza się od sąsiada”), która jest o wiele bardziej dotkliwa niż w Danii czy Niemczech. Uważał, że jednym remedium na tę sytuację jest umożliwienie tym setkom tysięcy ludzi emigracji do kolonii. Na zakończenie stwierdzał, że Polska powinna mieć dostęp do surowców w Kamerunie, ponieważ za dużo musi ich importować z zagranicy i przez to ma kiepski bilans handlowy.

„Żądamy kolonij dla Polski powinno się stać dziś hasłem całego narodu”

- pisał na koniec artykułu Pankiewcz.

Takie i podobne w tonie teksty były w miesięczniku „Morze” normą. Stanowiły propagandową mantrę Ligi.

Koniec końców III Rzesza nie upomniała się o kolonie, Warszawa nie poruszyła kwestii Kamerunu. Ekspansja koordynowana przez LMiK była prowadzona w innych miejscach.

Rozbiór Brazylii

U progu lat trzydziestych XX w. w Brazylii mieszkało już około 200 tys. Polaków. Byli to przeważnie chłopi, którzy napływali tam spod trzech zaborów już od połowy XIX w. Zamieszkiwali głównie stany na południu kraju: Santa Catarina, Rio Grande do Sul i Parana. W tym ostatnim żyło ich aż 100 tys. I tu swoją akcję kolonizacyjną zamierzali skoncentrować działacze LMiK.

W 1933 r. Liga wysłała na rekonesans do Brazylii gen. Stefana Strzemieńskiego. Ten, po kilku miesiącach zapoznawania się z terenem i konsultacjach z władzami Parany, przedłożył swoim przełożonym kilka, droższych lub tańszych, opcji prowadzenia akcji kolonizacyjnej. „Wielki plan”, polegający na budowie przeszło stukilometrowej linii kolejowej łączącej stare polskie osiedla z nowymi osadami, został porzucony z braku inwestora, który byłby gotów wspomóc Ligę. W zamian wdrożono „mały plan”. Za własne środki LMiK zakupiła, niewielką jak na warunki brazylijskie, działkę o powierzchni 30 tys. ha nad rzeką Piquiri. W latach 1935-1936 podzielono ją na kilkaset mniejszych, około 25-hektarowych, posesji. Na nich wybudowano domy, do których, już pod koniec 1936 r., wprowadzili się pierwsi koloniści z Polski. Do końca 1937 r. w Woli Morskiej, bo tak nazwano tę osadę, mieszkało już 114 rodzin.

Niestety i ta inicjatywy Ligi nie zakończyła się pełnym sukcesem. Jej plany pokrzyżowała zaostrzająca się sytuacja polityczna w Brazylii. W listopadzie 1937 r. prezydent kraju Getulio Vargas dokonał zamachu stanu i zaczął reformować kraj w faszystowskim duchu. Chciał zjednoczyć skłócone stany wokół nacjonalistycznych haseł. W prasie coraz częściej pojawiał się frazes „Brazylia dla Brazylijczyków”. Mniejszości włoską i niemiecką spotykały szykany. Oskarżano je o chęć rozbioru kraju. Cień podejrzeń o podobne zamiary padł na Polaków. W takiej atmosferze ciągły napływ instruktorów i wysłanników LMiK z Polski, głównie emerytowanych wojskowych, mógł zostać przez Brazylijczyków źle odebrany. Wreszcie jasno zakomunikowano inicjatorom akcji kolonizacyjnej, że ich obecność jest niepożądana. Wysłannik Ligi, gen. Strzemieński, został oskarżony w prasie o chęć budowy „polskiej republiki z dostępem do morza”. Zanim za słowami poszły czyny, LMiK, w drugiej połowie 1938 r., definitywnie zakończyła aktywność w Paranie.

Tandetne nocniki

Kolejnym krajem, w którym Liga Morska i Kolonialna próbowała robić interesy, była Liberia - niewielka republika w Afryce Zachodniej, założona w XIX w. przez wyzwolonych niewolników z USA. Wokół tego przedsięwzięcia pojawiło się wiele niepotwierdzonych informacji i hipotez, jak choćby ta o tajnej umowie wojskowej, jaką Monrovia miała podpisać z Warszawą, które w swojej monografii LMiK starannie przytacza Tadeusz Białas. Tutaj podam jedynie najbardziej prawdopodobną wersję wydarzeń.

Na początku lat trzydziestych Liberia znalazła się w opałach. Jej gospodarka była w opłakanym stanie. W dodatku była zagrożona kolejną w swojej historii interwencją zbrojną mocarstw kolonialnych. Rada Ligi Narodów, jak najbardziej słusznie, zarzucała jej, że do pracy na tamtejszych plantacjach wykorzystuje się niewolników, a w jej interiorze, zupełnie swobodnie, handluje się ludźmi. Wobec tego, w październiku 1932 r., uruchomiła program pomocy dla tego kraju. W praktyce oznaczało to przygotowania do przekształcenia Liberii w protektorat LN. W tej sytuacji politycy z Monrovii, osamotnieni na arenie międzynarodowej, rozpaczliwie poszukiwali partnerów politycznych bądź gospodarczych.

W okresie tych zawirowań, jesienią 1933 r., przybył do Warszawy dr Leo Sajous, nieoficjalny przedstawiciel liberyjskiego rządu. Zwrócił się do władz Ligi z propozycją nawiązania stosunków kulturalnych i ekonomicznych z Liberią. Ci zgodzili się chętnie. Wiosną 1934 r. Polacy wysłali do Afryki Zachodniej delegację, która miała przeprowadzić rekonesans. Owocem tej wyprawy była umowa gospodarcza pomiędzy Ligą a rządem z Monrovii. Przyznawała ona Polakom „klauzulę najwyższego uprzywilejowania”. Afrykanie zobowiązali się ponadto wydzierżawić na 50 lat 50 plantatorom po jednej 150-akrowej plantacji. Poza tym pozwalali Polakom założyć specjalne towarzystwo na rzecz eksploatacji bogactw Liberii i gwarantowali klauzulę najwyższego uprzywilejowania polskim handlowcom i przemysłowcom. W zamian Liga miała jedynie dostarczać Monrovii, na żądanie, rzeczoznawców, a także sfinansować studia 20 Liberyjczyków. Umowa wydawała się korzystna dla Polaków, ale jak zwykle pojawiły się trudności.

Na przełomie 1934/1935 r. do Liberii przybyli polscy plantatorzy. Przyznano im nadziały ziemi u podnóża wzgórz Reppu. Posadzili pierwsze uprawy. Niestety, przez kolejne dwa lata na skutek ich własnych błędów w hodowli i ataków szarańczy tracili pierwsze zbiory. Dopiero w 1938 r., pouczeni przez wezwanego na pomoc francuskiego agronoma, uzyskali dobre plony. Ale w tamtym czasie, jak zaraz wyjaśnimy, nie miało to już większego znaczenia.

Jeszcze gorzej wyglądała kwestia eksportu wytworów polskiego przemysłu. W lutym 1935 r. do Monrovii przybił statek „Poznań” z ładunkiem 500 emaliowanych nocników, beczek z cementem, żelaza i kilku ton soli. Murzyni nie chcieli tych towarów kupować. Okazało się, że na nocnikach łuszczy się emalia, cement jest sprzedawany w nazbyt dużych opakowaniach, a sól jest podłej jakości.

Wskutek wyczerpania się zasobów finansowych Ligi w 1936 r. jej ekspansja w Liberii utknęła w miejscu. Do ostatecznego wycofania się z tego kraju znów skłoniła LMiK wielka polityka.

W sierpniu 1936 r. w prasie zachodnioafrykańskiej zaczęły się pojawiać artykuły oskarżające Polskę, „niedawną ofiarę trzech zaborców”, o próby skolonizowania Liberii. W rok później artykuły w podobnym tonie zaczęły pojawiać się także w USA. W lipcu 1937 r. „Pittsburg Courier” pisał, że „żarłoczna Polska”, na skutek intrygi w Lidze Narodów, „zamierza pochłonąć Liberię”. Dyplomaci z Monrovii, a co gorsza także urzędnicy z Waszyngtonu, zaczęli naciskać na polskie MSZ, by wyjaśniło charakter działalności LMiK w Liberii.

W postępowaniu Amerykanów było wiele hipokryzji. Od dziesięcioleci traktowali murzyńską republikę jak swój protektorat. Ich koncern Firestone miał tam olbrzymie plantacje kauczuku. Pojawienie się agentów LMiK uważali za naruszenie swojej strefy wpływów. Dlatego też zainspirowali przeciwko nim kampanię prasową opartą na nonsensownym oskarżeniu.

Koniec końców te intrygi okazały się skuteczne. W 1938 r. Liga rozwiązała umowy z plantatorami i wycofała się z Liberii.

Słowa i maskarady

Uczestnicy pochodu LMiK w Toruniu (1939 r.).
Uczestnicy pochodu LMiK w Toruniu (1939 r.). Narodowe Archiwum Cyfrowe

Liga Morska i Kolonialna z pewnością odegrała chwalebną rolę w kraju. Podjęła wiele cennych inicjatyw społecznych - edukowała młodzież, umacniała więź obywateli z odrodzonym państwem. Niestety w realizacji swojego głównego postulatu, czyli zdobycia tak pożądanych kolonii dla Polski, miała ograniczone możliwości. Źródłem jej niepowodzenia był przede wszystkim niedostatek środków finansowych i brak silnego wsparcia politycznego ze strony władz II RP. Poza tym działacze Ligi mieli potężnych przeciwników - mocarstwa kolonialnie nie lubiły konkurencji. „Elemka”, przynajmniej w kwestii kolonii, nie mogła zdziałać zbyt wiele. Zostawały jej hasła i maskarady, które porywały tłumy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia