Ojciec Medard: Chcieliśmy przeżyć

Daniel Lesiewicz
Ojciec Medard, przed święceniami Stanisław Parysz, urodził się 17 grudnia 1913 roku w Haczowie w woj. podkarpackim. W Nowej Soli doczekał się ronda swego imienia.
Ojciec Medard, przed święceniami Stanisław Parysz, urodził się 17 grudnia 1913 roku w Haczowie w woj. podkarpackim. W Nowej Soli doczekał się ronda swego imienia. Daniel Lesiewicz
Do Warszawy przybył 16 lipca 1944. O wybuchu powstania, tak jak wszyscy kapucyni z Miodowej, wiedział wcześniej. Bo przed godziną "W" młodzi warszawiacy masowo korzystali z sakramentu spowiedzi

Cicha cela klasztorna kapucynów w Nowej Soli. Wita mnie pogodne spojrzenie ojca Medarda Parysza*. Choć osłabiony po ostatnich kłopotach zdrowotnych, chętnie zgadza się na rozmowę o powstaniu warszawskim, z którym jest silnie związany. Ten skromny człowiek to dla mieszkańców niekwestionowany autorytet.

17 grudnia skończy 96 lat! Prawdopodobnie jest ostatnim żyjącym kapelanem powstania. W jednej chwili jego jasny umysł zatapia się we wspomnieniach i przenosi nas do czasów walczącej Warszawy.

Swoją historię zaczyna od 1 maja 1939. Wtedy został wyświęcony na kapłana i skierowany do klasztoru w Krakowie. Tam spędził większą część wojny. Na szczęście, zakonników omijały kłopoty. Ale nadszedł rok 1944. Prowincjał stołecznych kapucynów poprosił o pomoc w obsługiwaniu kościołów w Lublinie i Warszawie, bo gestapo aresztowało 30 zakonników i wywiozło do obozu koncentracyjnego w Dachau.

- Pojechałem więc do Warszawy, dotarłem 16 lipca. Kiedy znalazłem się w mieście, byłem nim zachwycony. A potem gruzy, zniszczenia... - wspomina ojciec Medard. - Powstanie wybuchło 1 sierpnia, polecono mi, żeby być z ludźmi, którzy chronią się w piwnicach. Chętnie na to przystałem, a ponieważ nie znałem miasta, przydzielono mi siostrę zakonną ze zgromadzenia honoratek. Ruszaliśmy zazwyczaj rano, by spowiadać, odprawić mszę świętą.

- Czasem jest takie gadanie, po co było to powstanie? A ja mam odpowiedź: umieramy na różne choroby, a czemu nie za ojczyznę? W tym roku zaproszono mnie do Warszawy na obchody 65. rocznicy powstania. Miałem okazję przemawiać do młodzieży. Zapytałem, kto to jest Polska. Polska to rycerze spod Grunwaldu, husaria Sobieskiego. Polska to legiony Piłsudskiego, młodzież powstańcza Warszawy i rycerze śpiący po lasach Katynia. Polska to my wszyscy, którzy budujemy ojczyznę! - ojciec Medard mówi to z charakterystyczną dla siebie mocą i przekonaniem.

Kapucyni wiedzieli o wybuchu powstania, bo przed godziną "W" młodzież masowo się spowiadała. - Nasz gwardian zaopatrzył klasztor w prowiant. Wśród zakonników ukryło się około stu warszawiaków - opowiada duchowny.

Wkrótce Niemcy przystąpili do masowego natarcia. Ojciec Medard i jego przewodniczka codziennie chodzili do schronów. Jak wspomina kapucyn, na początku cywile byli spokojni, lecz z czasem zaczęli narzekać, nawet przeklinać powstańców. Oficerowie starali się wszystkich uspakajać, ale liczba ofiar rosła, a warunki pogarszały się z dnia na dzień.

- Pewnej niedzieli, nie pamiętam nazwy ulicy, odprawiałem mszę świętą. Było wiele osób. Uroczystość miała się ku końcowi i nagle spadły trzy pociski. Ranni, zabici... Podeszła do mnie kobieta i powiedziała: "Proszę księdza, mój mąż przed chwilą był u komunii i już nie żyje" - ojciec Medard zawiesza głos.

Odznaczony krwią

Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Przekonał się o tym także nasz bohater. - Pewnego razu, idąc ulicą Długą, zobaczyłem powstańca na noszach. Czekał na zabieg w prowizorycznym szpitaliku w piwnicy. Zaproponowałem mu spowiedź, nie reagował. Pomyślałem, że jest ciężko ranny.

Powtórzyłem propozycję, a on nagle mówi: "Brodaczu, powiedz, niech mnie stąd wezmą, bo mnie tu szlag trafi". I w tej chwili spadł pocisk. Jemu nic się nie stało, a ja zostałem ranny w lewe ramię. Pielęgniarki szybko mnie opatrzyły. Przez dziury w habicie widać było biały bandaż. Po powrocie do klasztoru spotkał mnie dziekan kapelanów na Starym Mieście i zagadnął: "O, dopiero przyszedł i już odznaczony" - dziś z opowieści ojca Medarda przebija żartobliwy ton. Ale wtedy nikomu nie było do śmiechu.

Innym razem pocisk spadł tuż obok niego i dwóch sanitariuszek. - One padły na ziemię, ja się schyliłem. To był niewypał... Poszedłem do kościoła i złożyłem ślubowanie. Ocalałem - duchowny na chwilę milknie.

Żeby spać w miarę spokojnie, kapucyni pełnili nocne warty. W czasie jednej z nich ojciec Medard był świadkiem tragedii.

- Chodziłem koło kościoła i nagle usłyszałem warkot samolotów - wspomina. - Polscy piloci z Anglii zrzucali broń dla powstańców. Ale z dołu widać było świetlne pociski niemieckiej artylerii przeciwlotniczej.

W pewnej chwili nad kościołem przeleciał samolot, cały w ogniu. Przejęty, wyciągnąłem rękę i krzyknąłem: "Jeśli żyjecie, to was rozgrzeszam, w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego". Po chwili samolot runął na Miodowej, słychać było tylko serię wybuchów.

Starówka wzięta

Posługa powstańcza niespodziewanie dobiegła końca 2 lub 3 września. Jak co dzień, ojciec Medard z siostrą szli na Stare Miasto odprawić nabożeństwo.

- Z daleka zobaczyliśmy niemieckie hełmy. Starówka wzięta! Niemcy wyprowadzali wszystkich z piwnic i ustawiali w szeregu po sześciu. Też tam trafiłem. Potem pod eskortą maszerowaliśmy do stacji kolejowej, skąd pociągiem przetransportowano nas do Pruszkowa - relacjonuje. - W trakcie tej drogi poczułem, że ktoś ciągnie mnie za ramię. Zobaczyłem niemiecki mundur. Żołnierz prowadził mnie w stronę ruin. Słyszałem szepty: "Zabije go". Znaleźliśmy się na uboczu.

Okazało się, że to był Ukrainiec w niemieckim mundurze. I zwyczajnie okradł ojca Medarda.

- Na piersi w białym płótnie miałem komunikanty do konsekrowania w czasie mszy. Widocznie zorientował się, co to jest i kazał mi wrócić do szeregu - dodaje kapucyn.

W Pruszkowie w halach fabrycznych z tłumem warszawiaków spędził ponad tydzień. Wkrótce rozpoczęła się selekcja. Starszych, powyżej 50 lat, wypuszczano na wolność. Młodych wysyłano w głąb Niemiec do pracy.

W pewnym momencie pojawiła się informacja o wizytacji Czerwonego Krzyża ze Szwajcarii. - Dwóch czy trzech cywilów i tyle samo mundurowych. Jeden w stopniu generała powiedział do grupy księży, w której stałem, że jesteśmy wolni - wspomina ojciec Medard. - Zaraz poszliśmy do Lasek, do sióstr zakonnych, gdzie się umyliśmy, zjedliśmy. Na drugi dzień ruszyliśmy do Nowego Miasta, do klasztoru kapucynów. Tam spędziłem półtora miesiąca. Potem wróciłem do Krakowa. Witali mnie bardzo serdecznie, ponieważ myśleli, że zginąłem. Mówili nawet, że już za mnie pogrzeb odprawili. A ja tymczasem żyję dotąd.

DANIEL LESIEWICZ, Gazeta Lubuska

* Ojciec Medard zmarł w czerwcu 2013 roku, rozmowa pochodzi z jesieni 2009 roku.

Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".

Tajemnice Państwa Podziemnego - wydanie specjalne Naszej Historii

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia