Biała flaga nad Westerplatte?

Jan Szkudliński
Czy 2 września 1939 r. Niemcy dostrzegli nad koszarami Westerplatte białą flagę? Taką informację powielało kilku autorów, pojawia się jednak pytanie - czy jest ona wiarygodna?

Skąd wzięła się ta informacja? Gwoli wstępu należy stwierdzić, że podstawowym źródłem archiwalnym w przypadku obrony Westerplatte jest dla historyków dziennik działań bojowych niemieckiego pancernika Schleswig-Holstein. Dokument ten przetrwał wojnę, trafił na wiele lat do Wielkiej Brytanii, by zostać zwrócony Republice Federalnej Niemiec i złożony w niemieckim archiwum wojskowym we Fryburgu Bryzgowijskim (Bundesarchiv-Militärarchiv), gdzie znajduje się do dzisiaj. Z przyczyn polityczno-finansowych przez całe dziesięciolecia żaden z polskich badaczy nie pokusił się o sięgnięcie po ten dokument. Dopiero w 1993 r. został on po raz pierwszy przetłumaczony na język polski i opublikowany przez dziennikarza Janusza Roszkę i pasjonata dziejów Westerplatte Jacka Żebrowskiego. Dziennik został opatrzony także relacją jednego z żołnierzy niemieckiej kompanii szturmowej atakującej Westerplatte, Heinza Denkera, relacji dokładnie dość opisującej przebieg działań. Publikacja ta nie zawierała żadnych kontrowersyjnych informacji. W tle niejako wspomnieć należy, że zmarły przed ukazaniem się tłumaczenia dziennika Janusz Roszko jest także autorem publikacji, w której - powołując się na zapamiętaną treść prowadzonych kilkadziesiąt lat wcześniej rozmów z zastępcą mjr. Sucharskiego, kpt. Franciszkiem Dąbrowskim - sugerował „załamanie się” majora i wywieszenie przezeń białej flagi po nalocie niemieckich Stukasów 2 września 1939 r.

Nieco zaskakująca jest zatem treść kolejnej publikacji Jacka Żebrowskiego. W roku 2003 ukazało się kolejne wydanie dziennika, pełniejsze tym razem, w którym treść została przez Żebrowskiego uzupełniona o nowe informacje. Żebrowski, powołując się na swoje rozmowy z Westerplatczykiem Mieczysławem Wróblem i weteranami niemieckiej kompanii szturmowej stwierdził, że po nalocie na koszarach Westerplatte wywieszono białą flagę, którą w dodatku mieli zauważyć Niemcy. O tym ostatnim świadczyć miały przytaczane przez Żebrowskiego wypowiedzi weteranów kompanii szturmowej, jak również otrzymana od jednego z niemieckich weteranów tajemnicza radiodepesza, wysłana do „dowództwa Grupy Wschód i dowódcy floty”, której jednak miano „nie wciągać do rejestru”. Co jeszcze ciekawsze, wszystkie osoby, na które powoływał się Jacek Żebrowski, w roku 2003 już nie żyły.

Major Henryk Sucharski, dowódca Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte
Major Henryk Sucharski, dowódca Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte archiwum prywatne

To głównie na podstawie różnych stwierdzeń Żebrowskiego Mariusz Wójtowicz-Podhorski w artykułach w popularnych periodykach, wydanym wspólnie z Krzysztofem Wyrzykowskim komiksie oraz najpełniej w wydanej w 2009 r. książce „Westerplatte 1939. Prawdziwa historia” lansował tezę, że major Sucharski nie był wcale niezłomnym dowódcą Westerplatte, ale wręcz przeciwnie - człowiekiem załamanym, troszczącym się o swoje oszczędności, a nawet - jak sugerował w tytule jednego ze swych artykułów - „zdrajcą i tchórzem”.

Niestety, Wójtowicz-Podhorski nie zajął się w ogóle kwestią zbadania wiarygodności twierdzeń, na które się powoływał, ograniczając tę czynność do nazwania ich „wiarygodnymi”. Ponieważ waga stawianych przezeń zarzutów jest bardzo duża, sprawdzenie, czy opierają się one na wiarygodnych podstawach, jest wręcz niezbędne. Czy zatem twierdzenia Jacka Żebrowskiego są wiarygodne?

Czym jest krytyka źródła historycznego? Mówiąc najogólniej, chodzi o stwierdzenie, czy możemy wierzyć w to, co mówi nam dany dokument, relacja czy inne źródło historyczne. Historycy rzetelnie traktujący reguły kierujące ich nauką nie wierzą w każdy przekaz, nie ufają bezgranicznie relacjom, badają wiarygodność dokumentów. Szczególną ostrożność należy zachować badając przekazy ustne, składane po latach relacje, bo upływ czasu zniekształca w ludzkiej pamięci rzeczywisty przebieg wydarzeń. Krytyka źródeł zatem to podstawowa rzecz w badaniach historycznych. Uczy się jej studentów pierwszego roku historii, jako że bez tej umiejętności prowadzenie jakichkolwiek badań jest pozbawione sensu i prowadzi na manowce.

Pierwszym krokiem powinno być zatem porównanie nowych odnalezionych relacji z dotychczas znanymi. Nie jest bynajmniej tak, że w roku 2003 nie były znane żadne relacje niemieckie. Jeszcze w latach sześćdziesiątych prof. Marian Pelczar, długoletni dyrektor Biblioteki Gdańskiej PAN i wydawca wspomnień kpt. Dąbrowskiego, opublikował odnaleziony wówczas prywatny dziennik kapelmistrza orkiestry niemieckiego pancernika. Willi Aurich, bo tak się on nazywał, dość dokładnie zapisywał swoje obserwacje podczas działań na Westerplatte. Opisał też dokładnie moment bombardowania 2 września, kończąc:

Następują potężne detonacje, niebo zaciąga się wznoszącym się dymem. Na okręcie wszyscy najgłębiej przekonani, że to musi być końcem Westerplatte. A jednak nie - obrońcy walczą dalej.

Aurich nie pisze nic, by z masztów okrętu dostrzeżono jakiekolwiek oznaki kapitulacji.

Ktoś mógłby powiedzieć, że informację tę ukryto przed kapelmistrzem. Jednakże zapiski Auricha świadczą o tym, że wiedział on dużo o tym, co dzieje się na okręcie. 7 września, gdy przed południem na Westerplatte rzeczywiście wywieszono białą flagę, Aurich dowiedział się o tym natychmiast. Po prostu usłyszał meldunek obserwatora... pisze też, że nikt nie chciał w to uwierzyć. Ale nie pisze bynajmniej, że z racji na jakieś doświadczenia sprzed kilku dni.

Biała flaga nad Westerplatte?
???

Inna relacja, znana wcześniej w Polsce, pochodziła od komandora Gustava Kleikampa, dowódcy pancernika Schleswig-Holstein. Dotarła do Polski drogą dość okrężną, bo przez Szwecję. Jak do tego doszło? Otóż po zakończeniu wojny szwedzkie siły zbrojne, pozbawione własnych doświadczeń wojennych, starały się dowiedzieć jak najwięcej o zagadnieniu obrony wybrzeża morskiego. Młody oficer szwedzkiej artylerii nadbrzeżnej Bertil Stjernfelt, w trakcie swoich badań docierał do niemieckich oficerów odpowiedzialnych w latach wojny za poszczególne odcinki osławionego Wału Atlantyckiego. Jednym z nich był Kleikamp, którego w 1943 r. awansowano na admirała i przeniesiono do służby brzegowej.

W trakcie korespondencji Szwed dowiedział się, że Kleikamp w 1939 r. brał udział w walkach o polskie wybrzeże. W tym czasie szwedzkiego oficera obrona Westerplatte zupełnie nie interesowała, ciekawe dlań były natomiast walki z baterią im. Heliodora Laskowskiego, wyposażoną w cztery działa 152 mm produkowane przez szwedzki koncern Bofors. Wiele takich właśnie dział znajdowało się na wyposażeniu szwedzkiej artylerii nadbrzeżnej, nie dziwi zatem fakt, że dla Stjernfelta zagadnienie to interesowało nader mocno. Zachęcił Kleikampa do opublikowania swojej relacji z walk o polskie wybrzeże na łamach szwedzkiego periodyku fachowego, co nastąpiło w 1947 r. Ćwierć wieku później Stjernfelt kierował już badaniami historyczno-wojskowymi szwedzkiej akademii sztabu generalnego, która w tym czasie nawiązywała kontakty z Wojskowym Biurem Badań Historycznych. Zakres współpracy był szeroki, dotyczył jednakże głównie wojen polsko-szwedzkich w XVII i XVIII w. Oficjalna wizyta na Westerplatte przypomniała mu o relacji Kleikampa. Owocem była książka napisana wspólnie z Klausem-Richardem Böhme, naturalizowanym w Szwecji Niemcem, jak również referat wygłoszony przez Stjernfelta na konferencji w Warszawie. Relacja Kleikampa została opublikowana w fachowym czasopiśmie „Studia i Materiały do Historii Wojskowości” w 1978 r. Powyższy akapit potraktować można jako długą dygresję rzucającą nieco światła na zaskakujące nieraz miejsca, gdzie znaleźć można relacje źródłowe. Dla meritum sprawy ważne jest jednak to, że w relacji Kleikampa nie ma słowa o białej fladze, jaką rzekomo miano dostrzec z pokładu okrętu. O bombardowaniu były dowódca pancernika napisał jedynie:

„2 września nastąpił ciężki atak bombowców nurkowych (...) Czy jednak uzyskano przy tym bezpośrednie trafienie, nie można było ustalić z powodu gęstego zadrzewienia”.

I tyle.

Już te dwa fakty stanowią dla historyka ostrzegawcze światło. „Utajnienie” radiodepeszy, o którym pisał Jacek Żebrowski, mogłoby od biedy wyjaśniać jej brak w dzienniku działań bojowych pancernika, choć ten - jak wszystkie niemieckie akta tego rodzaju - otrzymał najwyższą kategorię tajności „Geheime Kommandosache”. Jednakże relacja Auricha miała charakter prywatny, nigdy nie była publikowana, zaś relacja Kleikampa powstała po zakończeniu wojny i upadku Trzeciej Rzeszy; trudno zakładać, by jakiekolwiek „utajnienie” zarządzone w 1939 r. miałby on uważać za wiążące w roku 1947 po całkowitym upadku sił zbrojnych i państwa, któremu Kleikamp służył.

Choć Mariusz Wójtowicz-Podhorski sugerował w swojej książce, że próby polemiki z informacjami pochodzącymi od Jacka Żebrowskiego „tylko ośmieszają tych, którzy polemizują z opublikowanymi dokumentami”, w 2012 r. pozwoliłem sobie opublikować powyższe wątpliwości w „Przeglądzie Historyczno-Wojskowym”, kończąc swoje uwagi stwierdzeniem:

„Rozwianiu tych wątpliwości służyć mogłoby opublikowanie posiadanych relacji i korespondencji przez ich posiadaczy, celem umożliwienia poddania ich profesjonalnej krytyce źródłowej”.

Na polemikę trzeba było czekać długo. Dopiero w roku 2014 inny badacz kontaktujący się z Jackiem Żebrowskim - Krzysztof Henryk Dróżdż, autor leksykonu biograficznego postaci związanych z Westerplatte - opublikował tekst na łamach łódzkiego czasopisma „Kultura i Biznes”, poszerzony następnie w „Przeglądzie Historyczno-Wojskowym”. Teksty te zawierały najnowsze informacje Jacka Żebrowskiego, rzucające tym razem zupełnie odmienne światło na zachowanie mjr. Sucharskiego. Żebrowski, choć jeszcze w 2005 r. nazywał tezy o tchórzostwie majora „prawdą o obronie Westerplatte”, tym razem przekazał Dróżdżowi „listy” sugerujące, że na Westerplatte w rzeczywistości działało dwóch zakonspirowanych oficerów wywiadu polskiego, którzy faktycznie kierowali obroną. Major Sucharski miał zatem wywieszać białą flagę, ale na ich bezpośredni rozkaz, wynikający z zawartego rzekomo przed wojną tajnego porozumienia polsko-niemieckiego o bezkrwawym oddaniu Westerplatte. Dąbrowski, który o tych ustaleniach nic nie wiedział, miał przejąć siłą dowodzenie... Dokumenty te Żebrowski miał posiadać od lat, część z nich zaś miała zostać mu przekazana przez wspomnianego wyżej Bertila Stjernfelta, a pochodzić z „amerykańskiego archiwum w mieście na literę W”. Informacje te, gdyby były prawdziwe, obalałyby całą naszą wiedzę nie tylko na temat obrony Westerplatte, ale także okoliczności wybuchu wojny w 1939 roku. Dziwi zatem fakt, że na najmniejsze nawet ślady takich polsko-niemieckich porozumień nie trafił nikt z plejady historyków, którzy te okoliczności gruntowanie badali. Jacek Żebrowski miał także otrzymać od Bertila Stjernfelta treść wypowiedzi Gustava Kleikampa podczas ich spotkania „w Hamburgu” i przekazania Stjernfeltowi tekstu wspomnianej wyżej relacji, która miała jednak fałszować rzeczywisty przebieg wydarzeń. Co może ważniejsze, Krzysztof Henryk Dróżdż opublikował w swoim tekście fotokopię wymienionej wyżej, „utajnionej” radiodepeszy. Nareszcie możliwe stało się poddanie jej krytyce, co przyniosło ciekawe wyniki.

Przede wszystkim prezentowany dokument nie jest napisany tą samą czcionką co pozostałe pochodzące z pancernika. Brak w niej np. niemieckiego znaku scharfes S (ß) w słowie „weiße”; słowo to zostało zapisane „weisse”, co jest stosowane w języku niemieckim - nawet po dokonanej po wojnie reformie pisowni - wyłącznie w przypadku braku odpowiedniej czcionki. Jeśli ktoś ma wątpliwości, w oryginalnym dzienniku działań pancernika słowo to zapisywane jest nieodmiennie „weiße”. Co więcej, dowódca floty w wersji niemieckiej nazwany jest „Flottenchef”, co jest zaskakujące - tytuł ten nosił wówczas admirał Boehm, dowodzący siłami operującymi na Morzu Północnym, podległy Dowództwu Grupy „Zachód”; Schleswig-Holstein podlegał Dowództwu Grupy „Wschód”. Kierowanie meldunków do innych dowództw, w dodatku meldunków „utajnionych”, jest doprawdy dziwaczne i mało prawdopodobne. Żaden inny meldunek wysyłany z okrętu nie był zresztą kierowany do „Flottenchefa”. Do tego dochodzi podstawowe pytanie - z jakiegoż to powodu depeszy tej miano by „nie wciągać do rejestru”? Jaki powód kazałby ją „utajniać”? Prezentowane wyjaśnienia Jacka Żebrowskiego zawierają listy przesłane rzekomo przez Bertila Stjernfelta, zawierające opis rozmów odbytych przez Szweda „w Hamburgu” z Gustavem Kleikampem; według podawanej za Jackiem Żebrowskim treści listu, Kleikamp miał wówczas wręczyć Stjernfeltowi swoją relację przeznaczoną do publikacji, ustnie jednak opisał mu „rzeczywisty” przebieg wydarzeń, do publikacji nie przeznaczony: oto Kleikamp miał zostać surowo upomniany, grożono mu zesłaniem „na wschód”, radiodepeszę zaś „utajnił” tajemniczy oficer Abwehry.

I tym razem postanowiłem drążyć sprawę. Na szczęście Beritl Stjernfelt okazał się człowiekiem nad wyraz skrupulatnym. Dzięki pomocy historyków ze Szwedzkiej Akademii Obrony Narodowej zdołałem dotrzeć do spuścizny Stjernfelta, przechowywanej w szwedzkim Archiwum Wojskowym w Sztokholmie. Stjernfelt miał zwyczaj zachowywania sobie kopii większości wysyłanych przez siebie listów. Jest tam także korespondencja z Jackiem Żebrowskim - zdawkowa raczej. Wiadomo, że obaj wiedzieli o swoim istnieniu, brak natomiast śladów jakiejkolwiek wymiany informacji naukowych - zwłaszcza jeśli porówna się tę korespondencję z innymi listami Stjernfelta, słanymi do naukowców, weteranów i instytucji m.in. z Polski, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Najważniejsza jednak jest zachowana w komplecie korespondencja Stjernfelta z Kleikampem. Wynika z niej, że żadne wręczenie relacji przez Kleikampa w Hamburgu nie miało w ogóle miejsca - swoją relację Kleikamp przesłał wcześniej szwedzkiemu oficerowi pocztą. Obaj spotkali się dopiero po opublikowaniu relacji byłego dowódcy pancernika, zresztą wcale nie w Hamburgu, tylko w Neuhaus (Oste), kilkadziesiąt kilometrów na północ od tej metropolii, gdzie Kleikampowie zamieszkali po wojnie. W moim przekonaniu czyni to wiarygodność treści nazywanych przez Jacka Żebrowskiego „listami Bertila Stjernfelta” wysoce wątpliwymi; trudno przypuszczać, by Stjernfelt zniekształcił tę okoliczność, skoro widział się z Kleikampem tylko raz w życiu i był w posiadaniu całości prowadzonej z nim korespondencji - obaj wymieniali obszerne listy aż do śmierci Kleikampa. O żadnych nieprzeznaczonych do publikacji wersjach wydarzeń na Westerplatte nie było w nich mowy; w ogóle nie było w nich mowy o Westerplatte. Po prostu w tym czasie, tuż po wojnie, Stjernfelt Wojskową Składnicą Tranzytową w ogóle się nie interesował.

Wyniki tych badań opublikowałem także na łamach „Przeglądu Historyczno-Wojskowego”. Żadnej reakcji nie było.

Moje poszukiwania w zbiorach niemieckiego archiwum wojskowego przyniosły nieco więcej informacji na temat obrony Westerplatte, tak w dokumentach, jak i przechowywanych tam spuściznach, czyli prywatnych dokumentach i korespondencji. Żadna z nich nie zawiera jakichkolwiek wzmianek na temat białej flagi, radiodepeszy czy utajniania jakichkolwiek aspektów walk o Westerplatte. Znalazłem tam trzy nieznane dotychczas relacje niemieckich żołnierzy, którzy jednakże nic o białej fladze nie wspominają. Co ciekawe, jedna z tych relacji pochodzi od Heinza Denkera, tego samego, który miał złożyć w 1980 r. Żebrowskiemu bardzo dokładną relację o przebiegu walk. Tymczasem w roku 1955 po powrocie z niewoli Denker, w relacji składanej odpowiednim komórkom formowanej wówczas Bundeswehry, nie potrafił nawet właściwie nazwać miejsca swego pierwszego starcia, konsekwentnie pisząc „Westernplatte”, mylił też daty, lokując nalot w dniu 3 września, kapitulację zaś 6 września. Nie trzeba dodawać, że o żadnej białej fladze nie wspominał.

Także doniesienia o „załamaniu się” majora Sucharskiego wyglądają dość ubogo. Bo jeśli odrzucimy wszystkie informacje Jacka Żebrowskiego, pozostajemy w dalszym ciągu tylko z tym, co już mieliśmy wcześniej - skrajnie nieprzychylną wobec Sucharskiego relacją por. Zdzisława Kręgielskiego oraz słowami Janusza Roszki i Rafała Witkowskiego, relacjonujących dawniejsze wypowiedzi westerplatczyków. (Pełna sensacyjnych informacji „relacja” Mieczysława Wróbla to też tylko przypis w publikacji Żebrowskiego, a nie jakiś odrębny tekst!). Wszystkie one mówią tylko tyle, że oficerowie Westerplatte byli przeciwni kapitulacji, zaś fakt, że Sucharski był jej zwolennikiem, uważali za wynik załamania i braku odwagi. Jest jeszcze „relacja” Henryka Piecucha, ale ona jest kuriozalna w stopniu iście skrajnym: w latach dziewięćdziesiątych Piecuch napisał, że całe lata wcześniej gen. Stopiński mu mówił, że kilkadziesiąt lat wcześniej słyszał jak kpt. Słaby mówił...

Nie można też zapominać, że sprzeciwy wobec kapitulacji występowały w trakcie kampanii polskiej 1939 r. często, i same w sobie nie świadczą bynajmniej, że wydający rozkaz kapitulacji oficer zasługuje na potępienie. Decyzja o kapitulacji nie jest decyzją łatwą. Jak napisał badający te zagadnienia historyk David Miller:

„Kapitulacja jest zagadnieniem w najlepszym przypadku trudnym, w najgorszym zaś może prowadzić do nieporozumień i hańby. Jest z pewnością decyzją, której żaden dowódca nie chciałby podejmować”.

Dodać do tego możemy, że jest to rozkaz, którego żaden podwładny nie chciałby kiedykolwiek otrzymać. Zainteresowanych odsyłam do opisów kapitulacji Warszawy czy Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”, które bynajmniej nie przebiegały spokojnie. Nie jest też niczym dziwnym, że podwładni mają nieraz skrajny stosunek do byłego dowódcy - takich przypadków historia wojskowości (i nie tylko) zna wiele.

W świetle powyższego wywodu można stwierdzić zatem, że informacje przekazywane przez Jacka Żebrowskiego pod postacią „dokumentów”, „relacji” czy „radiodepesz” nie wytrzymują jakiejkolwiek krytyki. Absurdalna teza o zakonspirowanych pułkownikach „dwójki”, których obecności nikt nie zauważył, czy o supertajnych porozumieniach polsko-niemieckich podkopuje jedynie wiarygodność informacji pochodzących od Jacka Żebrowskiego. Pozostałe informacje także są sprzeczne z zachowanym wiarygodnym materiałem źródłowym. Dopóki zatem Jacek Żebrowski nie udostępni w oryginale posiadanej rzekomo korespondencji i dokumentów, pozwalając ostatecznie ocenić ich - słabą już - wiarygodność, dopóty wszelkie pochodzące od niego informacje nie są wiarygodne w rozumieniu naukowym. Nie można budować na nich wiarygodnej narracji historycznej ani muzealnej. Szczególnie na Westerplatte, miejscu tak dla polskiej historii ważnym.

Jan Szkudliński - dr historii, tłumacz, pracownik naukowy Muzeum II Wojny Światowej. W kręgu jego zainteresowań badawczych jest historia wojen 1789-1945, ze specjalnym uwzględnieniem amerykańskiej wojny secesyjnej 1861-1865, działań bojowych na froncie wschodnim w 1914 r., obrony Westerplatte w 1939 r. oraz kampanii włoskiej 1943-1945. Autor m.in. książki „Chancellorsville 1863”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia